(Nie)zapomniane obrzędy i zwyczaje słowiańskie
Czy to święto plonów, ognia i wody, czy narodziny, ślub i śmierć – Słowianie wiedzieli, jak uczcić każdy dzień (i każdą noc). Sprawdźmy, ile pozostało w nas ze słowiańskiej duszy?
Dawno, dawno temu (lata największej ekspansji przypadają na VI-VII wiek n.e.) istniał lud żyjący w zgodzie z przyrodą i jej cyklami, szanujący przybyszy z nieznanych krajów, uczciwy, ceniący wolność, któremu pojęcie władzy było obce. To nie bajka, lecz krótka charakterystyka dawnych Słowian, którą Leszek Matela zawarł w książce “Tajemnice Słowian”. Zamieszkiwali oni Europę między Odrą, Łabą i Soławą, aż do Półwyspu Jutlandzkiego na zachodzie, na południu sięgając Bałkanów, a także Czech, Moraw, Węgier, dorzecza Dniepru i górnej Wołgi. Mimo odmiennej mowy i różnic regionalnych, łączyły ich podobne zwyczaje, obrzędy i wierzenia.
Godnie rozpocząć rok
Słowiański kalendarz świąt rozpoczynał się 21 grudnia, symbolicznym zwycięstwem światła nad ciemnością (przesilenie zimowe). Uroczystości Święta Godowego lub Zimowego Staniasłońca kończyły się 6 stycznia, a przebiegały śpiewająco. Radość z coraz dłuższych i cieplejszych dni okazywano wykonując pieśni zwane kolędami, pomyślność miało zapewnić odwiedzanie znajomych gospodarzy w rytualnych pochodach.
W domach stawiano drzewo życia, czyli snop zboża lub jemiołę (choinka pojawiła się znacznie później). Pierwszego dnia zimy nie zapominano o duszach przodków: na cmentarzach palono ogniska, by ogrzać zmarłych (ale też, by pomóc słońcu w jego zmaganiach z ciemnością), przyrządzano uczty – tryzny. Tego dnia przewidywano pogodę na następny rok i przyszłość.
Z czasem Godom nadano chrześcijańską interpretację. Dlaczego zatem Boże Narodzenie katolicy świętują 25 grudnia, a nie 21? Otóż w starożytnym Rzymie ten dzień był poświęcony bogu słońca (Sol Invictus), którego wyznawcą był cesarz Konstantyn. Podobno po przyjęciu chrześcijaństwa władca schrystianizował pogańskie święto, godząc obie religie.
Wiosna, ach to ty
Pogańskie korzenie mają również: topienie Marzanny, malowanie jajek, śmigus-dyngus czy nawet wiosenne porządki. Należało hucznie uczcić odradzanie się sił przyrody po odejściu zimy, więc na 21 marca ustalono Jare Święto. Sposobów na celebrowanie tego dnia było kilka. Jedni przyodziewali słomianą kukłę w białe szaty, na głowę wkładali jej cierniową koronę wykonaną z gałęzi głogu. Tak ustrojoną Marzannę obnoszono wokół wioski przy dźwiękach grzechotek, by następnie ją spalić lub utopić i ostatecznie pożegnać zimę, śmierć i chorobę.
Inni malowali jajka na znak odradzania się życia. Wzór rysowano na skorupkach za pomocą roztopionego wosku, natomiast brązowe lub czerwone zabarwienie uzyskiwano zanurzając je w naczyniu z łupinami cebuli bądź ochry. Zwyczaj ten ma swoje korzenie w Persji (co może potwierdzać jedną z teorii pochodzenia Słowian), gdzie jajkami leczono ludzi, a uroki zdejmowano przesuwając je po ciele człowieka.
Do przyjęcia wiosny przygotowywali się wszyscy domownicy. Sprzątano i wietrzono izby, kobiety piekły placki, mężczyźni rozpalali ogień na wzgórzach, chłopcy i dziewczęta przynosili gałązki pokryte baziami, z których robiono wiechy (odpowiednik wielkanocnych palm). Te były nieodłączną częścią rytuału wypędzania zła z człowieka – uderzano się nimi nawzajem. Właściwości oczyszczające miała też woda, więc obficie się nią polewano. Początkowo dwa odrębne zwyczaje połączono w jeden, znany do dziś, śmigus-dyngus.
Kupalnocka, czyli walentynki po słowiańsku
“Dzień Kupały najdłuższy w roku, noc Kupały najkrótsza, były jednym ciągiem wesela, śpiewu, skoków i obrzędów” – pisał Józef Ignacy Kraszewski w “Starej baśni”. Jednak dla Słowian jedna noc świętowania to zdecydowanie za mało. Uroczystości rozpoczynały się w wigilię przesilenia letniego (20 czerwca) i trwały cztery doby. Było to przede wszystkim święto ognia i wody. Na wzgórzach wzniecano ognie krzesane dwoma kawałkami drewna, co miało wzmocnić uczestników obrzędów, a polom i zwierzętom zapewnić płodność. Wokół ognisk tańczono i śpiewano, skoki przez ogień oczyszczały i chroniły przed złą energią.
Wierzono, że również drugi z żywiołów ma w tym czasie uzdrawiające właściwości. Oficjalnie kończyła się trzymiesięczna wstrzemięźliwość od kąpieli (zakaz dotyczył zanurzenia ciała w rzekach, jeziorach i strumykach za dnia), a rytualne obmycie wodą w Noc Kupały przeganiało choroby i uroki. Dziewczęta plotły wianki z kwiatów i ziół, następnie puszczały je z nurtem rzeki. Jeśli wyłowione przez chłopców trafiły do swojej właścicielki, młodzież kojarzyła się w pary. W tę noc pozwalano sobie na więcej niż to zwykle wypadało, co często prowadziło do inicjacji seksualnej – dlatego mówi się o słowiańskich walentynkach.
Wedle legendy tylko w kupałową noc zakwitał kwiat paproci. Szczęśliwy znalazca był odtąd bogaty, a w razie niebezpieczeństwa mógł stać się niewidzialny. Wróżono także z kwiatów rumianku czy dzikiego bzu, a nawet szczypiorku (panny oznaczały łodygi kolorową nitką i nadawały im imiona swoich ukochanych – szczypiorek, który najbardziej urósł do rana dowodził najgorętszego uczucia).
Święto to było tak mocno zakorzenione w tradycji Słowian, że władze kościelne włączyły pogański zwyczaj do kalendarza chrześcijańskiego – Noc Kupały jest dzisiaj znana jako noc świętojańska (uroczystości odbywają się w dniu św. Jana 24 czerwca).
Dożynki dawniej
Pierwszy dzień jesieni to Święto Plonów, do którego przygotowania rozpoczynano już w sierpniu. Po zakończeniu żniw zostawiano na polu kilka nieskoszonych kłosów zwanych brodą (aby ziemia nie była całkowicie pozbawiona ziarna), a część chowano do świątyni. Na kilka dni przed głównymi uroczystościami przed posągiem Świętowita (boga wojny i urodzaju) stawiano kielich z miodem pitnym – świętym napojem Słowian, który poddawano fermentacji jak wino. Jeśli go ubyło, traktowano to jako złą wróżbę, natomiast wypełnione po brzegi naczynie zapowiadało obfite zbiory.
Podczas święta dziękowano bogom za plony i proszono o lepsze w następnym roku. Pleciono wieńce i wypiekano kołacze (rodzaj chleba lub placka pszennego, nazwa nawiązywała do kształtu). Zwyczajowo kapłan stawiał dorodne pieczywo między sobą a ludem pytając, czy jest spoza niego widoczny. Jeśli mógł się za nie schować, odczytywano to za przejaw dostatku. Ludowy charakter Święta Plonów przetrwał próbę czasu w postaci dożynek obchodzonych współcześnie zazwyczaj w jedną z wrześniowych niedziel tuż po zakończeniu żniw.
Za dusze przodków
Dusze po śmierci wędrowały do krainy wiecznej szczęśliwości – Nawie. Kilka razy w roku powracały jednak do świata żywych, a wtedy należało je godnie przyjąć. Rytuały związane z Dziadami odbywały się w myśl zasady, że duchy mogą oddać przysługę żywym (nauki moralne), a i żywi duchom (zwyczaj przynoszenia pożywienia i napojów na groby). Na cmentarzach rozpalano ogniska, a na rozstajach dróg palono “grumadki” (drewniane polana), aby wskazać drogę do raju. Cześć okazywano poprzez ucztę, igrzyska i śpiewy.
W niektórych regionach Polski karmienie dusz przodków praktykowano do początków XX wieku. Wraz z nastaniem chrześcijaństwa ograniczono święta zmarłych do dwóch w roku, ostatecznie do jednego – 2 listopada celebruje się Zaduszki. Reliktem pogańskiej tradycji wiosennych Dziadów jest Święto Rękawki (od nazwy kopca usypanego rękami, po którym toczono jajka – symbol zmartwychwstania), dziś obchodzone w Krakowie.
Największym świętem w rodzinie było przyjście na świat dziecka. Jednak na słowiańskiego potomka z niemniejszą radością czekały demony. Przy kołysce zawiązywano więc czerwone wstążeczki chroniące przed rzuceniem uroku, pod łóżkiem lub na progu kładziono ostre narzędzia, wokoło okien upychano ciernie, rośliny kolczaste lub parzące, sól oraz czosnek, w izbie cały dzień palił się ogień. Aby zmylić złe duchy, czasami udawano, że niemowlę zmarło.
Tuż przed porodem kobiety zwracały się do boga Roda i jego pomocnic Rodzanic o zdrowie dla dziecka. Słowianie wierzyli, że w noc po narodzinach zjawiają się trzy bóstwa, które decydują o losie noworodka, kreśląc na czole magiczne znaki niedostrzegalne przez człowieka. Aby ułaskawić Rodzanice, przygotowywano dla nich poczęstunek z chleba, sera i miodu. Zapraszano również kobiety z rodziny i częstowano je kaszą.
Wiek męski
Podczas gdy ciężar organizacji większości obrzędów i zwyczajów dawnych Słowian spoczywał demokratycznie na wszystkich, bez względu na płeć, postrzyżyny dotyczyły tylko chłopców. Gdy młodzieniec kończył 12 rok życia (niektóre źródła podają wiek 7 lub 10 lat), po raz pierwszy ścinano mu długie włosy. Tego symbolicznego przejścia z wieku dziecięcego w wiek dorosły dokonywał ojciec, który odtąd brał na siebie odpowiedzialność wychowania potomka (do tego czasu syn pozostawał pod opieką matki, córka – aż do zamążpójścia). Podczas rytuału chłopiec otrzymywał właściwie imię, gdyż to nadane zaraz po urodzeniu pełniło tylko funkcję ochronną przed czyhającymi na dzieci strzygami i zmorami. Od postrzyżyn ojciec oficjalnie uznawał chłopca za syna. Ceremonii towarzyszyły śpiewy i uczta dla całej rodziny. Prawdopodobnie jeszcze w XVIII wieku obrzęd ten miał oznaczać poddanie się woli i władzy osobie ścinającej włosy.
I że cię nie opuszczę…
Dawniej małżeństwo było przyjacielską, dobrowolną umową między rodzinami, a uprowadzenie niewiasty dla ożenku to tylko inscenizowana zabawa. Dziewczęta wychodziły za mąż nawet w wieku 14 lat, a symbolicznym pożegnaniem panieństwa były rozpleciny. Druhny plotły pannie młodej warkocz i przystrajały go gałązkami, kwiatami oraz kokardami, nucąc przy tym żałobne pieśni. Do domu przybywał orszak weselny, a starosta, pierwszy drużba lub brat dziewczyny rozplatał warkocz. Pan młody również miał swój wieczór kawalerski, ale szczegóły nie są znane.
Następnego dnia odbywały się zaślubiny (swaćba). Złą energię miało oddalić przejście przez wrota, na progu których leżała siekiera skierowana do wnętrza podwórza. Przysięgę małżeńską składano przed bogami w obecności Żercy lub Swata. Młodą parę i gości witano chlebem i solą, uroczyście dzieląc weselny kołacz, wspólnym tańcom i piciu miodu nie było końca.
Państwa młodych należało chronić szczególnie w noc poślubną, więc pod łóżko kładziono siekierę. Miało to też sprawić, by urodził się chłopiec, ponieważ dopiero męski potomek był oznaką akceptacji domowych duchów, więc i rodziny męża. Jednak była i druga strona medalu, o której pisał Ibrahim ibn Jakub: “Jeśli urodzą się komuś dwie albo trzy córki, to są one podstawą jego bogactwa, jeżeli synowie się rodzą, to ubożeje”. Wszystko za sprawą wiana, które rodzice pana młodego wpłacali za niego ojcu dziewczyny.
Wbrew pozorom dziewictwo ówcześnie nie było cenione, gdyż to oznaczało, że dziewczyna nie podoba się chłopakom. Z kolei pożądana była panna z dzieckiem jako dowód jej płodności. Jeżeli mężczyzna pragnął rozwieść się z wybranką, mógł to zrobić, ale tracił przy tym posag. Słowiańskie żony były bardzo przywiązane do mężów, co potwierdzają pisemne świadectwa okaleczeń po śmierci swego towarzysza.
… aż do śmierci
Nieżyjących otaczano głęboką czcią i pomagano ich duszom dotrzeć do Nawii, którą rządził Weles. Ciała Słowian najczęściej wynoszono przez okno, na progu stawiano topór czy inne ostre narzędzie, by odciąć zmarłemu drogę powrotną. Dodatkowym zabezpieczeniem było tworzenie cmentarzy za rzeką lub jeziorem – woda stanowiła naturalną barierę dla dusz, które mogłyby niepokoić żyjących.
Zmarłych ubierano w odświętne szaty, nakładano biżuterię, czasami broń i zawijano w białe płótno. Po modlitwach ciało kładziono na stosie, ponieważ tylko oczyszczająca moc ognia umożliwiała dotarcie do Nawii. Prochy zamykano w glinianych naczyniach (popielnicach), a w najdawniejszych czasach sypano pod próg chaty, by dusza broniła domowników i oczyszczała gości (dlatego nie witamy się przez próg).
Istotną częścią ceremonii pogrzebowej były uczty (staropolskie strawy, od XVI wieku łacińskie stypy), odbywające się ponownie 40 dni lub rok po śmierci. Ten sposób czczenia zmarłych kontynuowano podczas obrzędu Dziadów, a na Rusi urządzano biegi, zapasy i tańce.
Słowianie wierzyli w swego rodzaju reinkarnację. Wyobrażali sobie świat jako drzewo kosmiczne, w którego koronie znajdowała się magiczna kraina, gdzie zimą odlatują ptaki. Wyraj (niebiański lub ptasi oraz podziemny lub wężowy) znajdował się tuż nad Nawią, opowiadano o ogrodzie za żelazną bramą strzeżoną przez Złotego Kura lub Raroga (ognistego ptaka). Dusze, które wędrowały do rajskiej krainy, powracały na ziemię, do łona kobiet, a pomagały im w tym bociany i lelki wiosną, a kruki zimą. Teza, że dzieci przynoszą bociany, nie jest więc wyssana z palca.
Autor: Agnieszka Warnke